Budowa w Jastarni dużego sklepu sieciowego, w którym głównie królować będzie żywność to temat, który rozpala mieszkańców. Głównie ze względu na ceny, które narzucili lokalni handlowcy.
- To naprawdę jakaś paranoja - nie szczędzą krytyki mieszkańcy, z którymi rozmawialiśmy. - Przebitka cen w porównaniu z Helem, Władysławowem czy nawet Puckiem jest dość spora.
Najgorzej jest z mięsem i kiełbasami, gdzie różnica sięga nawet kilku złotych. Ale i inne produkty są u w Jastarni wyraźnie droższe.
Burmistrz Tyberiusz Narkowicz przyznaje, że też raczej większe zakupy do domu woli robić poza Jastarnią.
- Zwłaszcza latem, gdy ceny u nas są nawet o dwieście procent większe niż u sąsiadów - mówi burmistrz. - I często zdarza się, że w dużych sklepach w Pucku czy Władysławowie spotykam mieszkańców naszej gminy.
Narkowicz, zanim zaczął kierować miastem i był radnym, nie popierał pomysłu budowy wielkopowierzchniowego sklepu w niewielkiej półwyspowej gminie. Teraz przyznaje, że ma zupełnie inne zapatrywanie na ten sam temat.
- Nasi handlowcy stracili we mnie sojusznika, gdy wywindowali ceny - kwituje burmistrz. - Nie chodzi o likwidowanie ich miejsc pracy, ale o to, że wysokimi cenami swoich klientów zmuszają niepotrzebnie do jeżdżenia po tańsze zakupy.
Maria Kałamarz - radna z Jastarni - doskonale rozumie swoich mieszkańców.
- Owszem, można jechać po zakupy do sąsiedniego Władysławowa czy Helu, ale nie każdy ma przecież swój samochód - mówi radna. - A podróż po większe sprawunki pociągiem czy autobusem to naprawdę wyprawa.
W Jastarni inwestycją interesowała się sieć mająca w Polsce "Biedronki". A temat marketu przewijał się mocno w trakcie kampanii wyborczej. I wydawało się, że wszystko zakończy się po myśli większości mieszkańców. W Jastarni wybrano nawet wstępną lokalizację pod sklep - na opłotkach miasta, w sąsiedztwie Orlika i stacji paliwowej. - Miejsce jest dobre, bo położone poza centrum i schowane za drzewami - ocenia burmistrz.
Tymczasem jednak w Jastarni mocy nabierają głosy przeciwników budowy dużego marketu. Jak przekonują, straci na tym lokalna społeczność. Bo wielkopowierzchniowy sklep nie da tylu miejsc pracy co lokalni sklepikarze.
- Będzie można też zapomnieć o zakupach "na zeszyt", bo dużego sprzedawcy kredytowanie zakupów nie będzie specjalnie interesowało - tłumaczą handlowcy z półwyspu.
Burmistrz nie wierzy zbytnio w rychły upadek lokalnych sklepów. A raczej w szybki spadek cen wywołany sąsiedztwem nowej konkurencji.
- W małych, niemieckich miasteczkach też są punkty dużych sieci handlowych, obok których funkcjonują prywatne sklepiki - przypomina Narkowicz. - I handel się kręci.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?