Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Niemiecki Sierpień w styczniu… Niepokoje społeczne u naszych zachodnich sąsiadów

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
Blokada granicy niemiecko-polskiej w Lubieszynie. Niemieccy rolnicy, wspierani przez polskich farmerów, protestowali przeciwko polityce swojego rządu i UE
Blokada granicy niemiecko-polskiej w Lubieszynie. Niemieccy rolnicy, wspierani przez polskich farmerów, protestowali przeciwko polityce swojego rządu i UE PAP/EPA
Rolnicy, kolejarze i kierowcy ciężarówek. Lekarze, leśnicy, technicy i inżynierowie ogrzewnictwa. Stolarze, dekarze, rzemieślnicy, rzeźnicy i tzw. ludzie z klasy średniej… Wszyscy mają dość rządów Olafa Scholza. Początkowo chodziło im jedynie o kwestie socjalne. Teraz mówią otwarcie: „precz z polityką wyzysku i grabieży”. Zapowiadają, że pójdą na całość i pozbędą się ideologicznego terroru UE.

Nowy rok dopiero się zaczął, a temperatura politycznego sporu w Niemczech już osiągnęła poziom wrzenia. 8 stycznia na ulice wyjechały ciężkie rolnicze ciągniki, autostrady zablokowane zostały sznurami ciężarówek, a miejskie place zapełniły się tłumem rozwścieczonych ludzi. Ale na tym nie koniec… Do protestu dołączyli rolnicy z Niderlandów, Rumunii i Polski. Z Niemcami solidaryzują się także szwajcarscy chłopi.

We wtorek kolejarze zablokowali tory, a kierowcy ciężarówek autostrady. Międzynarodowa akcja w walce o prawo do godziwych zarobków potrwa do końca tygodnia. Na niedzielę zaplanowana jest kulminacyjna demonstracja w Berlinie.

Zaczęło się od diesla

Polityka koalicji tzw. sygnalizacji świetlnej rolnikom nie odpowiadała od dawna. Jednak grudniowa zapowiedź wdrożenia planu oszczędnościowego dla Niemiec wywołała eksplozję. Jednym z pomysłów lewicowo-liberalnej władzy na załatanie 17-miliardowej dziury budżetowej było wstrzymanie od stycznia br. dopłat do paliwa rolniczego. Mimo że po pierwszej gniewnej reakcji rolników rząd wycofał się z części cięć, przysłowiowa kropla przepełniła już czarę goryczy. Obecnie chłopom nie wystarczają półśrodki. Ich celem jest nie tylko walka o prowadzenie rentownej produkcji rolnej i uwolnienie branży od nieproporcjonalnych obciążeń fiskalnych. Chcą obalenia lewicowego rządu.

Zmodyfikowany plan oszczędnościowy, uzgodniony przez kanclerza Olafa Scholza, ministra gospodarki Roberta Habecka i ministra finansów Christiana Lindnera, zakłada opóźnienie uszczupleń dotacji poprzez rozłożenie ich na raty. Ulgi podatkowe na olej napędowy miałyby być wygaszane stopniowo. Początkowo rabat zostałby zredukowany o 40 proc. - w 2024 r. i o kolejne 30 proc. w latach 2025 i 2026. Od roku 2027 ceny diesla rząd chciałby ostatecznie uwolnić.

Takie rozwiązanie spowodowałoby wprawdzie oszczędności o 2,5 miliarda euro niższe niż początkowo przewidywano, ale zagwarantowałoby koalicji przyjęcie przez parlament budżetu państwa na obecny rok. Problem jednak w tym, że rolnicy nie widzą żadnego racjonalnego powodu, aby to właśnie ich pieniędzmi naprawiać finansowe niedoróbki rządu. Zwłaszcza że operacja ta przyniosłaby każdemu z nich deficyt rzędu 3500 euro w skali roku.

Umieranie na raty

Lider Niemieckiego Związku Rolników, Joachim Rukwied, pomysły Scholza nazwał „umieraniem na raty”. Zdaniem Rukwieda, wprowadzanie oszczędności w takim kształcie byłoby niesprawiedliwe i zbyt gwałtowne. Pośpiech władz związkowcy odbierają jako brak troski o mieszkańców wsi albo nawet chęć ich zrujnowania. Szczególnie mali i średni producenci obawiają się fali bankructw. Nastroje jeszcze bardziej podgrzewa zapowiedź przyjęcia do UE pogrążonej w wojnie Ukrainy i obawy przed zalewem Niemiec tanim zbożem złej jakości.

Do protestu zorganizowanego przez Niemiecki Związek Rolników zdecydowało się dołączyć Federalne Stowarzyszenie Transportu Drogowego, Logistyki i Utylizacji Odpadów. Spedytorzy i kierowcy ciężarówek mają bowiem za złe rządowi wprowadzenie podwójnych cen emisji CO2. Uważają, że lewicowy rząd ich w ten sposób okrada.

Identyczną opinię na temat stylu rządów Scholza mają pracownicy niemieckich kolei. Między innymi dlatego pod koniec listopada doszło do rozmów pomiędzy członkami Związku Niemieckich Maszynistów Lokomotyw i ich największym pracodawcą, spółką publiczną Deutsche Bahn AG. Związkowcy zażądali wówczas podwyżki w wysokości 555 euro miesięcznie oraz premii inflacyjnej rzędu 3000 euro. Domagali się także redukcji czasu pracy z 38 do 35 godzin tygodniowo. Przedstawiciele kolei uznali postulaty za niewykonalne. Złożyli związkowcom ofertę podwyżki płac o 11 procent i premię inflacyjną nieprzekraczającą 2850 euro. Grupa DB argumentowała, że​wnioski o skrócenie czasu pracy nie mogą zostać zrealizowane ze względu na niedobory kadrowe. Ostatecznie negocjacje zakończyły się fiaskiem.

Deutsche Bahn próbowała jeszcze w tym tygodniu zablokować akcję kolejarzy. Władze grupy złożyły nawet wniosek do Sądu Pracy we Frankfurcie o wydanie związkowcom zakazu uczestniczenia w tym proteście, co jednak nie spotkało się z aprobatą sądu. W związku z tym przewodniczący Związku Maszynistów, Claus Weselski postanowił przyłączyć się do protestujących.

Damy radę! Mamy traktor

8 stycznia, punktualnie o 4.30 na ulice niemal wszystkich miast wjechały traktory i maszyny rolnicze. W akcję włączyli się kierowcy ciężarówek i kolejarze. Niemiecki Związek Maszynistów Lokomotyw zatrzymał pociągi towarowe we wtorek. Pociągi pasażerskie stanęły we środę wieczorem. Według organizatorów protestów w tym czasie na drogach było już ponad 100 tysięcy ciągników.
Protest - nazywany ze względu na skalę „strajkiem generalnym” - spowodował częściową blokadę ruchu drogowego i kolejowego. Mimo że demonstracje odbywają się pokojowo, mainstreamowe media twierdzą, że państwo jest w anarchii, że rolnicy zatrzymują nawet autobusy szkolne, a dzieci muszą chodzić pieszo przy ujemnych temperaturach. Lewicowi publicyści i tzw. eksperci wyjaśniają społeczeństwu, że ​„nie było potrzeby wszczynania antypaństwowego, chłopskiego powstania”, a te „wywrotowe fantazje”, które paraliżują kraj, mogą tylko sprowokować Putina do agresji. W prasie coraz częściej pojawiają się także zarzuty „zaostrzania języka nienawiści” i „niszczenia demokracji”.

W środę w Lipsku doszło do happeningu „Ostatniego pokolenia”. Aktywiści klimatyczni próbowali zablokować jedną z ulic dziecięcym traktorem. Wywiesili także hasła: „Damy radę! Mamy traktor”… Strajk próbują ośmieszać również lewicowi publicyści. Kpinom towarzyszą groźby. Powszechne są twierdzenia, że obecne demonstracje to jedynie preludium poprzedzające zaostrzenie działań w celu „wyeliminowania rządów prawa”.

Znany ze swoich neomarksistowskich przekonań współpracownik „TAZ”, Albrecht von Lucke, w wywiadzie dla publicznego nadawcy Rundfunk Berlin-Brandenburg, przytacza liczne „grzechy demonstrantów” podczas blokady promu, której doświadczył minister klimatu i gospodarki Habeck. Wspomina również „obelgi, jakie padały podczas powodzi w stronę kanclerza Scholza i premiera Saksonii-Anhalt Haseloffa”. Zdaniem publicysty nowością jest tylko to, że istnieje wiele grup, które próbują wykorzystać protest rolników do swoich politycznych celów.

Międzynarodowy bunt obywatelski

Jeszcze przed rozpoczęciem manifestacji, jej organizatorów podejrzewano o kontakty z „faszystami” z Alternative für Deutschland i ruchu Identitäre Bewegung. Prof. Wilhelm Knelangen, politolog z Uniwersytetu w Kilonii, komentując społeczne wrzenie, powiedział wprost: „Nie mogę uwierzyć, że jest ono reprezentatywne dla nastrojów rolników. (…) Niemniej jednak gorącą atmosferę należy traktować poważnie. Partie prawicowe, takie jak AfD, w oczywisty sposób próbują wykorzystać niezadowolenie”.

Z kolei Andreas Speit, uważany za „eksperta od prawicowej sceny ekstremistycznej” stwierdził na łamach portalu radia i telewizji NDR, że wśród organizatorów demonstracji znaleźli się przedstawiciele „prawicy”, „zwolennicy teorii spiskowych”, a także „koronosceptycy”. Według Speita obecne protesty inspirowane są chłopskimi demonstracjami, które półtora roku temu sparaliżowały Niderlandy. „Nie należy się oszukiwać, ten obszar społeczeństwa zawsze był bardziej konserwatywny i częściowo otwarty na prawicę”. Speit przywołał też analogię historyczną, z której miałoby wynikać, że w Szlezwiku-Holsztynie w latach 20. XX wieku istniał ruch ludności wiejskiej, który przeprowadzał ataki bombowe i organizował bojkot podatkowy Republiki Weimarskiej. Ekspert podkreślił, że „ruch ten był absolutnie antydemokratyczny i antysemicki”.

W obronie niemieckiego i europejskiego rolnictwa stanęli chłopi z Polski, Rumunii i Niderlandów. Większość ich protestów odbywała się na granicach, w ramach działań międzynarodowej platformy #EUnitedAgri. Jak na swojej stronie internetowej wyjaśnia Instytut Gospodarki Rolnej, „celem wspólnych manifestacji i blokad jest pokazanie politykom europejskim, że nie ma i nie będzie zgody europejskich rolników na powolne wygaszanie rolnictwa w Europie”. „Chcemy zmusić »EU-biurokratów« do spojrzenia na najważniejsze problemy rolników w UE. Dziś jest to napływ produktów rolno-spożywczych z Ukrainy na terytorium wspólnoty… To nie jest problem wyłącznie polskich rolników! Będziemy walczyć o prawo do prowadzenia opłacalnej produkcji rolnej w Europie. Pokażemy, co potrafią zjednoczeni, europejscy rolnicy!”.

Leczenie dżumy cholerą

Po wybuchu strajków coraz więcej polityków zaczęło nagle przeorientowywać swoje poglądy. Solidarność z protestującymi zadeklarował przewodniczący federalny CDU, Joachim-Friedrich Merz. „Nie obiecuję, że w przypadku zwolnień z podatku od pojazdów i od oleju napędowego, tak pozostanie na zawsze” - powiedział podczas wiecu w Sauerland. „Aby zmniejszyć obecne dotacje, trzeba najpierw spełnić szereg warunków.

Na przykład początkowo potrzebne są alternatywy dla pojazdów rolniczych napędzanych silnikiem Diesla. Ponadto musi się to odbywać w całej Europie, a nie tylko w Niemczech” - podkreślił.

Również grupa parlamentarna CDU Saksonii-Anhalt wyraziła poparcie dla protestujących rolników. „Fakt, że przede wszystkim rolnictwo ma płacić za beznadziejną politykę budżetową rządu federalnego, jest policzkiem dla chłopów” - powiedział w ostatni poniedziałek lider grupy, Guido Heuer.

Z kolei premier Saksonii, Michael Kretschmer zarzucił koalicji rządzącej brak chęci do dialogu ze społeczeństwem.
Polityk zauważył, że niezadowolenie narasta nie tylko wśród rolników, ale także w innych obszarach niemieckiego społeczeństwa. „Dlatego należy natychmiast usiąść przy stole i zbadać możliwości konsensusu”, zażądał.

Podobne zdanie ma nawet socjaldemokratyczny premier Dolnej Saksonii, Stephan Weil, który wezwał rząd w Berlinie do cofnięcia cięć.

„Rząd federalny powinien wyznać prawdę i zakończyć konflikt” - stwierdził w wywiadzie dla telewizji ZDF polityk SPD. Z kolei prof. Thomas Herzfeld z Instytutu Rozwoju Rolnictwa Leibniza uważa, że „w obliczu planowanej akcesji Ukrainy do UE, nie można kontynuować dotychczasowej polityki rolnej”. Przypomniał też, że ukraińscy chłopi po przystąpieniu do unijnych struktur będą mieli prawo do tzw. premii gruntowych, co ze względu na ogromne obszary kraju będzie trudne do sfinansowania.

Z zabrnięcia w ślepą uliczkę zaczynają sobie zdawać sprawę również politycy skrajnej lewicy, którzy za wszelką cenę pragną powstrzymać przesuwanie się Niemiec na prawo. Zapewne z tego właśnie powodu postanowili wskrzesić byłą komunistkę Sahrę Wagenknecht. Ta pochodząca z Turyngii 55-letnia działaczka przez wiele lat kształtowała wizerunek partii Die Linke. W październiku zeszłego roku odcięła się jednak od niej i ogłosiła założenie własnego ugrupowania. Głównymi punktami programu Sojuszu Sahry Wagenknecht są ograniczenia imigracji, plan deglobalizacji, sprzeciw wobec „zielonej” polityki klimatycznej, zaprzestanie pomocy wojskowej dla Ukrainy oraz wynegocjowanie porozumienia w sprawie rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

Protesty mają sens

Nietrudno zauważyć, że program Sahry Wagenknecht przypomina postulaty Alternatywy dla Niemiec. Tyle tylko, że partia Alice Weidel i Tino Chrupalli ma obecnie w skali Niemiec ok. 23 proc. poparcia, zaś Wagenknecht dopiero się rozpędza. Ponadto AfD nie tylko popiera rolnicze demonstracje, lecz także stworzyła swój plan naprawy tego sektora.

AfD postuluje w nim podwojenie refundacji do rolniczego diesla, zniesienie opodatkowania pojazdów dla rolników oraz zakończenie obłąkańczej polityki energetycznej i migracyjnej.

Jak widać, protesty mają sens… Pytanie tylko, co tak naprawdę jest powodem gniewu niemieckich rolników? Co aż tak nakręca eskalację konfliktu? Czy tylko troska o poziom życia? A może są to lęki wywołane bezradnością polityków wobec komplikującej się sytuacji geopolitycznej? Jak by nie było, jedno jest pewne - świat się zmienia, a dobrobyt, chciwość i nieznajomość historii pchają Europę ku katastrofie… Być może to właśnie Niemcy - tym razem zamiast zniszczyć świat - wskażą mu właściwą drogę.

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Niemiecki Sierpień w styczniu… Niepokoje społeczne u naszych zachodnich sąsiadów - Dziennik Bałtycki

Wróć na hel.naszemiasto.pl Nasze Miasto